Przed Wami album Ektomorf. Digipack o bardzo tłustej gramaturze, błyszczący, lekko chropowaty w dotyku. Płyta tłoczona z a wkładka w "kieszonce". Kolorystycznie dominuje czerń i szarość. Na okładce natomiast burza kolorów - szkielet ze złożonymi do modlitwy dłońmi w jaskrawej, czerwonej szacie. Czcionka, którą napisano nazwę zespołu - bardzo ciekawa stylistycznie, kojarzy mi się trochę z pismem klinowym tudzież inną metodą stosowaną przez dawne cywilizacje. Na odwrocie nazwy piosenek umieszczone pod lekkim skosem z towarzyszącą komiksową grafiką przedstawiającą pięść zadającej cios. Książeczka to ładnie skomponowana kompilacja zdjęć z tras koncertowych, tekstów utworów oraz z mojego punktu widzenia, symboli związanych z tematyką poszczególnych kawałków.
Muzycznie można ich określić jako węgierski Soulfly. Kawał dobrej, ciężkiej muzy. Proste ciężkie, riffy, agresywny wrzask przeplatany z lekko zachrypniętym wokalem i mocarna perkusja. Momentami nieco kłuje w uszy akcent wokalisty ale to chyba jest wpisane w taką muzykę patrz: Max Cavalera. Na koniec nagrali nawet cover Foo Fighters , niestety trochę nieudany pod kątem wokalnym.
Poniżej piosenka, która pchnęła mnie do kupienia albumu:
Od 1:30 automatycznie załącza się niekontrolowany headbanging.
A tutaj jak dla mnie najlepszy kawałek z całej płyty, a może i nawet z całej dyskografii.
Lirycznie w sposób dosadny przedstawia kwestie kary śmierci na tle medialnie nagłośnionej sprawy Johna Gardnera.